Monday, June 20, 2016

Przebudzenie Mocy

    Właśnie minęło nam pół roku od czasu premiery ostatniej części Gwiezdnych Wojen. Jest to dystans czasu, który pozwala już nieco trzeźwiej spojrzeć na ten film. Jak zatem było? Czy Moc się przebudziła?
    Najkrótsza odpowiedź brzmi: Było okej. Kiedy wychodziłem z kina miałem niejednoznaczne odczucia.  Z jednej strony, przecież to się miło oglądało, znajoma fabuła, znajome statki, znajome bronie i nawet twarze znajome! Z drugiej coś mi nie pasowało, kilka scen i wątków zdecydowanie bym wyciął: znajoma baza bojowa była w moim odczuciu chybionym pomysłem: zasysanie słońca przypominało mi motyw z Kosmicznych Jaj i w ogóle trzecia Gwiazda Śmierci? Kto pomyślał, że to może być spoko pomysł?! Dziwne potwory na statku Hana? Generalnie wszystkie żywe istoty zrobione w CGI?
    Czepiać się filmu można by się bez końca gdyby nie to, że wiecie... Epizody I-III. Ta część dała nam oddech, od wielu tragicznych wspomnień. Mam wiele gorzkich słów dla najnowszej części, ale wciąż liczę na to, że Disney wyrzuci kiedyś te koszmary w kąt i zrobi alternatywną wersję wydarzeń sprzed Nowej Nadziei. Bez Jar Jara, bez nieszczęsnego CGI, bez Yody z mieczem, bez Haydena Christiansena, bez gadek o republice i separatystach. Bolączki Przebudzenia Mocy wydają się wręcz nic nieznaczące przy ciężarze gatunkowym przewinień drugiej trylogii Lucasa.
Oglądając drugi raz Epizod VII (dopiero po prawie 4 miesiącach!) zdałem sobie sprawę z tego co mnie jeszcze irytowało. Luke Skywalker, Han Solo, Leia wszyscy oni wypowiadali się w specyficznym stylu, nieco podniosłym, baśniowym. Aktorzy sami narzekali, że gdy kręcili Nową Nadzieję scenariusz wydawał im się po prostu głupi. George Lucas był zmuszony wysłuchiwać  narzekania Przecież nikt tak nie mówi!. Jeszcze silniej podkreślało to, że Star Warsy nigdy nie były typowym przedstawicielem sci-fi, a raczej - jak to ujął autor całego zamieszania - space operą. W nowym filmie bohaterowie tracili tym, że zachowywali się jak dzieci - byli głośni i wypowiadali irytujące kwestie - Finn krzyczący przed Phasmą Who's in charge now?. Powiedzcie, czy potraficie sobie wyobrazić jakąkolwiek postać z oryginalnego kanonu, która się tak zachowuje? Kiedy Lord Vader był niezadowolony z czegoś to ktoś umierał, Kiedy Kylo Ren jest zadowolony to niszczy komputer. Rozumiem to film dla innej generacji odbiorców, ale nie zapominajcie, że w 1977 świat był już po rewolucji 68. roku. To nie był jakiś antyczny świat, było im bliżej do XXI wieku niż do II wojny światowej. Styl w jakim utrzymane zostały poprzednie części wynikał głównie ze świadomej decyzji Lucasa (a tak poza tym to Han strzelił jako pierwszy!).
     Z drugiej strony to tylko kosmetyka, wszystko może zostać zamiecione pod dywan. Wiele było zresztą miłych kosmetycznych zabiegów. Zobaczyć klasyczne X-wingi i TIE fightery w bitwie kosmicznej - ciarki, ciarki cały czas! Lekko przybrudzone szyby w Sokole Millenium!  Postać Rey - bijąca naiwnym dobrem sierota z rubieży (znajomo), a przecież ma tak wiele możliwości rozwoju w tym momencie! Możliwości to słowo klucz dla tego filmu. Nie zaklinajmy rzeczywistości, wiele zależy od tego w jakim kierunku posunie się fabuła w kolejnych częściach. Na razie wiemy tak niewiele! Pamiętajmy, że po IV i V części widz też niewiele wiedział. Irvin Kershner, który reżyserował Imperium Kontratakuje powiedział, że kult jego części wybuchnął już po tym jak trylogia stała się ciałem. Ludzie nie wiedzieli co się wydarzy. Recenzenci również byli bezbronni . Najczęstsza odpowiedź  na pytanie jaki jest najnowszy epizod w 1980 brzmiała wg Kershnera po prostu: Jest okej - również znajomo.
    Dzisiaj to pytanie bardziej otwarte, jaka jest nowa część względem czego? Względem prequeli jest oczywiście arcydziełem. Nie wiem, czy ktokolwiek kto ogląda Atak Klonów z uśmiechem na twarzy ogląda go na wolność. Film ten podobać się może prawdopodobnie tylko typom znajdującym się na mapie ludzi gdzieś pomiędzy Mariuszem Trymkiewiczem a Charlsem Mansonem. Względem oryginału - oczywiście i niestety - nie mamy o czym rozmawiać. Przebudzenie Mocy jawi się tutaj miłym młodszym kuzynem. Jest jak dziecko ubierające się w garnitur ojca, biorące w rękę teczkę z kredkami i wychodzące do drugiego pokoju mówiąc przy tym Idę do pracy.
   Gdybym miał uszeregować części od ulubionej to najnowszą zestawiłbym w samym środku stawki. Na miejscu czwartym. Przypadek?



Thursday, March 3, 2016

Sterolab Starter Pack

               Na przestrzeni lat blog ten ewoluował z formuły pisania o wszystkim do skupienia się na tematach polityki, często nawet nie bieżącej, ale ogólnych przemyśleń i refleksji. Często odbija się na to regularności pojawiania się nowych wpisów. Wiele z nich nigdy nie zostało skończonych, opublikowanych, głównie dlatego, że nie widzę potrzeby przelewania tutaj każdej jednej swojej refleksji - inni robią to lepiej.
                Kilka lat temu bardzo popularne na tym blogu były rankingi muzyczne, traktowane w formie bezspinkowej zabawy, były i ulubione albumy, ulubione piosenki danego wykonawcy. Ba! Pojawił się nawet ranking ulubionych tekstów Afro Kolektywu (większość oczywiście mocno nieaktualna). I dlaczego o tym wszystkim piszę? Pamiętacie to uczucie, gdy byliście w liceum i dopiero odkrywaliście wszystkich swoich ulubionych wykonawców? Kiedy katowaliście piosenki, "gwałciliście" albumy? Od 1,5 roku nie było tygodnia żebym nie posłuchał Stereolabu. Trzymając się powyższej terminologii - jestem bezwstydnym dewiantem, dla Stereolabu jestem Josephem Fritzlem, a ponieważ blog ma dla mnie funkcje terapeutyczną i zazwyczaj wyrzucam z siebie negatywne emocje, postanowiłem tym razem dać światu coś miłego. Sterolab Starter Pack - zestaw 5 piosenek, które cenię szczególnie. Zapnijcie pasy i załóżcie słuchawki!
5. Noise of Carpet (z albumu Emperor Tomato Ketchup - 1996)

Każdy zespół ma prawo do swoich wymiataczy. Praktycznie na każdej płycie Blur mamy do czynienia z dwu minutowym kawałkiem gnającym na złamanie karku. Stereolab w tym numerze definiuje punk rock uciekając jednak od typowo nihilistycznego przesłania w warstwie lirycznej, gdzie pani Sadier z ironią rozprawia się z cynicznymi smutasami obrażającymi się na świat.


4. Margerine Melodie (z Margerine Eclipse - 2004)


Gdyby Moloko postanowiło kiedyś zatrudnić drugą wokalistkę i dokonać jeszcze mocniejszego skrętu w stronę bardziej "arty" grania to zapewne brzmiałoby to właśnie jak Margerine Melodie - jedyny chyba numer Stereolabu nadający się do tańczenia - choć oczywiście mowa tu raczej o smutnym disco, gdzie mogłoby polecieć też Joy Division. W drugiej części tracku zaserwowane są typowe muzyczne pejzaże charakterystyczne raczej dla Radiohead czy Kraftwerk.



3. Ping Pong (z Mars Audiac Quintet - 1994)

Nigdy wcześniej i nigdy później Sterolab nie byli tak blisko stworzenia idealnej piosenki pop. Wszystko jest na swoim miejscu, mamy delikatny klawisz narzucony na niedrażniącą gitarę, rytm który wystuka nawet głuchy Janusz. Wszystko zaś okraszone wyjątkowo gorzkim tekstem - przywodzi to na myśl OMD z ich Enola Gay, piosenka zabita przez Disco Polo i weselne przyjęcia - a przecież nie opowiadająca wcale wesołej historii. Zostawmy jednak Enola Gay na boku bo Ping Pong jest po prostu lepszy, oddaje głos Laetitie Sadier:
There's only millions that lose their jobs/ And homes and sometimes accents/ There's only millions that die in their bloody wars, it's alright. Całość okraszona surrealistycznym klipem.



2. Brakhage (z Dots and Loops - 1997)

Jeden z najbardziej jazzujących numerów Sterolabu, będący w zasadzie jednym ze szczytowych dokonań grupy. Delikatnie dozowana gitara zmieszana z oszczędnym klawiszem a wszystko podszyte żywą (ŻYWĄ!) sekcją rytmiczną. Podobno pisanie o muzyce można porównać do tańczenia o architekturze. Słuchając Brakhage przestaje wierzyć, że kiedykolwiek uda mi się opisać uczucia towarzyszące temu odbiorowi. Genialne (a jakże proste) przełamanie po 4 minucie kończy się w zasadzie początkiem utworu. Uwielbiam to! Jeżeli ktoś mówił o White Stripes jako minimalistach powinien wyraźnie zaznaczyć, że tamten minimalizm jest po prostu prosty żeby nie powiedzieć prostacki.



1. Metronomic Underground (z Emperor Tomato Ketchup - 1996)

Od tego numeru zaczęła się moja przygoda ze Stereolabem. Oczywiście nazwa była mi znana wcześniej, pojawiała się tu i ówdzie w recenzjach, zestawieniach. Zupełnie nieświadomy postanowiłem pewnego dnia ogarnąć trochę czegoś czego jeszcze nie słuchałem i wiecie co? Od pierwszych sekund wiedziałem już, że właśnie leci coś co na długo zapadnie mi w pamięć. Byłem powalony na łopatki, a muszę wam wyznać, że od kilku lat byłem już raczej zblazowanym słuchaczem muzyki, który "wszystko słyszał, wszystkiego liznął". Wydawało mi się, że mój świat muzyczny jest już w pewien sposób zamknięty, mam ulubione gatunki shoegaze czy amerykańskie indie i wiele się tu nie wymyśli już - zostałem Januszem tego poletka. Klasyki miałem odkopane, a nowości na ogół zapominałem pół roku po przesłuchaniu.
Tymczasem Metronomic Underground wywrócił wszystko do góry nogami! Emperor Tomato Ketchup jest dziś bez dwóch zdań moją ulubioną płytą detronizując po ładnej dekadzie Disintegration, a Metronomic Underground zepchnął piosenkowy numer jeden w postaci Blue Monday (zalecany dystans do wszelkich zestawień).
Po raz kolejny mamy dawkę wprawiającego w trans minimalizmu. Kiedy pod koniec utworu Mary Hansen melorecytuje swoje "Crazy Study/ A Torpedo" z kaskadami z sprzęgów w tle brzmi to już zupełnie inaczej niż na początku. Zresztą co ja tam będą zużywał klawiaturę, posłuchajcie!



Podsumowując oddaje wam tylko mały fragment całego dorobku Stereolab. Nie bawię się (prawie) w ogóle w rozkminianie za was tekstów, odniesień w nazwach albumów, piosenek czy w teledyskach. Wszystko zostawiam wam! To tylko mały przyczynek dzięki któremu mam nadzieję, że ktoś sobie coś odświeży, a ktoś inny coś pozna - warto!

Monday, January 25, 2016

Bambustan

Dzisiejszy wpis sponsorowany jest przez list Polki i Europejki Kasi do Jarosława Kaczyńskiego. List otwarty, który opublikowała Wyborcza. Rak instant: Pod tym linkiem.
"jestem Polką Najgorszego Sortu"
To jest masakra, tzw. samozaoranie. O co chodzi? Czy ludzie mają aż takie kompleksy, że jak jakiś polityk coś powie to umierają z tego powodu? A jak o innym plemieniu Polaków mówi się "ciemnoty" i "katotaliby" i kogoś to oburza to jest wielkie "trochę dystansu". Tymczasem zdanie o "sorcie Polaków" robi furorę na całego i od kilku tygodni wciąż żyje własnym życiem.


"moja Mama z powodu obecnej sytuacji politycznej zaangażowała się w prace Komitetu Obrony Demokracji (a, co warte zauważenia, przez wiele lat nie przejawiała najmniejszego zainteresowania polityką)"
Przypomina mi się historia matek, które nie mają pojęcia o medycynie, bo skończyły najdalej licencjat na Wyższej Szkole Astronautyki i Kosmetyki, ale w Internecie prowadzą krucjaty na temat szczepionek, bo tak napisał "profesor z Ameryki".


"Jem również mało mięsa, a gdy robi się cieplej, regularnie jeżdżę na rowerze. Od 2008 roku, od kiedy skończyłam liceum, mieszkałam w czterech europejskich krajach, a także w Nowej Zelandii. W międzyczasie odbyłam bezpłatny, półroczny staż w TVN 24"
Zabrakło mi zdecydowanie kilku informacji: Czy rower jest "holenderką"? Gdzie można zjeść najlepsze chipsy z topinamburu w Berlinie? Kogo sławnego poznała w TVN?


"Patriotyzm to dla mnie synonim szacunku dla pamięci o Historii i Jej Bohaterach przy jednoczesnym pokornym przyznawaniu się do naszych polskich błędów. Ale to też sprzątanie psiej kupy po spacerze z moim pupilem, a także bycie pracowitym, miłym, kulturalnym, uśmiechniętym i odpowiedzialnym"
Nasze błędy, czyli, że jesteśmy narodem antysemitów, germanofobów, a Ukraina była dla nas jak kolonia?
I druga sprawa, o co chodzi z tym spłaszczaniem patriotyzmu? To jak, jak spuszczam wodę w ubikacji to już patriotyzm? Zabrakło mi jeszcze tekstu o płaceniu podatków w kraju! Przecież 90% ludzi w tym kraju nie wie co jest pięć z PIT-em. Rozliczają się zagranicą najczęściej ci co mają więcej samochodów niż zwykła rodzina komputerów w domu. Jeżeli mamy sobie robić dobrze to wszystko można podciągnąć pod "nowoczesny patriotyzm", tylko, że wtedy staje się to pustym terminem.


"Rzecz w tym, że od jakiegoś czasu bezczelnie wchodzi Pan z buciorami w moje fajne życie (...) Od Nowego Roku moje przerwy obiadowe planuję z nawet trzytygodniowym wyprzedzeniem, żeby nie stracić kontaktu z najbliższymi mi osobami. No właśnie. I od jakiegoś czasu te przerwy są mniej przyjemne, bo czuję się w obowiązku tłumaczyć moim zagranicznym znajomym, że nie wszyscy Polacy to wyborcy PiS"
Wyciąłem fragment wypowiedzi, ale jakby co to autorka mieszka i pracuje ZAGRANICĄ, rozumiecie to? Musi się tłumaczyć, bo pisiory robią jej SIARĘ! No przecież o co w ogóle chodzi? Ktoś to wrzuca na stronę jednego z głównych dzienników w Polsce? List zakompleksionej dziewczyny, która jeszcze wczoraj jechała starym autobusem podmiejskim do szkoły, a dzisiaj zajada tofu w trakcie brunchu na drugim końcu Europy i tłumaczy się z PiSu ludziom, którzy o Polsce nie potrafią powiedzieć więcej niż, gdzie mniej więcej leży i - ewentualnie - jak nazywa się stolica. (Nie robię tu aluzji, że pracuje z kompletnymi idiotami, ale niejeden magister w Polsce też niewiele potrafi powiedzieć o Gruzji czy Bułgarii).


"Przyfarciło Wam się, jak to mówi mój brat. Analizy, dlaczego tak się stało, oboje znamy bardzo dobrze"
Bardzo interesują mnie analizy, które zna autorka. Co wyniosło PiS na szczyt? Fala hejtu w internecie czy "zawłaszczenie" sobie kraju przez "gówniarzy" (to była - mniej więcej - analiza "profesora" Czaplińskiego po porażce Komorowskiego). A może jednak rozumie, że sytuacja materialna wielu ludzi jest bardzo ciężka, że nie każdego, tak jak ją, stać na bezpłatne staże w telewizji i radiu?


"Przejęcie mediów publicznych, zwalnianie z nich cenionych dziennikarzy"
Jedna z analiz na temat zwycięstwa PiS mówiła, że ludzie czuli się oszukani, że w TV wmawiało im się, że wszystko jest lepsze, fajniejsze, bardziej europejskie, tymczasem oni cały czas harowali w tych samych zakładach, za te same pieniądze od kilku lat, a umowa o prace wciąż pozostaje w sferze marzeń "może kiedyś". Ludzie się po prostu zdenerwowali, bo ktoś cały czas ich pouczał, co mają myśleć i próbował zaklinać rzeczywistość. Nie wszystkie pociągi w Polsce to Pendolino. Nie wszystkie drogi wyglądają jak autostrady. Tymczasem w pewnym momencie część polityków i dziennikarzy zaczęło się zachowywać jakby w tym kraju nie było biedy i to tylko problemy wyssane z palca przez jakąś ciemną masę - nagle się okazało, że większość ludzi nie zarabia jak w Europie Zachodniej, a wszyscy wymagają od nich żeby byli "dwa razy bardziej niemieccy" od Niemców.
Niestety TVP było, jak świat światem, traktowanie zawsze tak samo, przez każdą władzę. Nie wybielam działań PiS - to beznadziejne, że oni zrobili dokładnie to samo co każdy inny - to pokazuje, że tak naprawdę nie mamy żadnej realnej zmiany, zmieniły się tylko symbole i język - reszta jest na swoim miejscu. Jestem przekonany, że jeżeli do władzy doszłaby teraz Nowoczesna Petru to wszyscy dziennikarze zatrudnieni obecnie przez PiS też poszliby w odstawkę i rozdzieranie nad tym szat mieściłoby się w głowach tych, którzy obecnie płaczą nad losem np. Kraśki? Chciałby też się dowiedzieć, którzy dziennikarze są cenieni? Bo pan Lis jest "postępowym" odpowiednikiem braci Karnowskich, zero analizy, zero chłodnego spojrzenia, zajęcia się realnymi problemami, tylko mielenie, w kółko tych samych obrazków i szczucie jednych na drugich.


"Nie zgadzam się z nimi i nie zgadzam się, żeby publicznie mówił Pan, że działa zgodnie z 'wolą narodu'. Jestem przedstawicielką tego narodu (...) jeśli nie zechce się Pan do tego zastosować, to się zastanowię, czy chcę być częścią tego narodu"
Po wyborach słyszałem o takiej sytuacji "ze swojego podwórka", otóż w pewnym kręgu raczej majętnych ludzi zastanawiano się "Jak to możliwe, że PiS wygrał?", "Przecież nie znam nikogo kto na nich głosował!". W kręgu raczej majętnych ludzi, nikt nie zastanowił się jak to jest żyć przez cały miesiąc za pieniądze, które oni wydają czasami jednego dnia. Ile jest w tym kraju osób, które mogą pozwolić sobie na zakup zegarka za tysiąc - to przecież żadna wyższa półka. Druga sprawa jeżeli, ktoś w jednym liście pisze, że jest patriotką, a zaraz później, że on nie wie czy chce być częścią narodu, bo wygrał PiS to... no ja nie wiem, cały czas mam nadzieje, że to jest jakaś nieudolna fałszywka napisana na kolanie.


"1 maja 2004 roku mam 14 lat, jest piękny słoneczny dzień,spędzam go w Olsztynie z Mamą i naszymi znajomymi. Wszyscy są podekscytowani i weseli, panuje atmosfera świąteczna i podniosła."
To o wejściu Polski do Unii. Pamiętacie to? U was też była podniosła atmosfera? Śpiewaliście z sąsiadami "Odę do radości"?


"Kilka lat później, w 2009 roku, podejmę studia na brytyjskiej uczelni, za które zapłacę tyle samo co Brytyjczycy i pozostali obywatele Unii, czyli kilkakrotnie mniej niż ci "spoza"."
Warto było! Nie wolno nam zaprzepaścić tego przywileju, żeby płacić za studia w Wielkiej Brytanii tyle samo co Brytyjczycy, bo bez tego to przynajmniej drugi Bangladesz tu będzie!. Zakładam, że nie przesadzę jeśli powiem, że w każdym roczniku, jest kilkadziesiąt tysięcy osób, które nie mogą studiować, bo nie stać ich na płacenie za studia + wynajmowanie mieszkania + utrzymanie się przez miesiąc w dużym mieście. No, ale dzięki Bogu, że jesteśmy w Unii, Kasia mogła płacić za studia w UK tyle samo co obywatel lepszej części tego kontynentu i ani pensa więcej - jak ci "spoza"!


"Polecam Panu zwrócić uwagę na całkiem nowy francuski film dokumentalny "Nasze jutro" (tyt. oryg. "Demain") (...) Przedstawia on, co się stanie ze światem, jeśli nie zmienimy swoich obecnych przyzwyczajeń związanych z zanieczyszczaniem naszej planety. Przybliża też widzom m.in. zasadę "zielonych miast" i rozwoju technik, dzięki którym pozyskiwana jest energia odnawialna"
Cytując klasyczny numer z "Czarno Widzę" Afro Kolektyw "Wszyscy powinniśmy jeździć tylko rowerami, powinniśmy wyciągać wieloryby z Bałtyku i wrzucać je z powrotem!". Z tego co pamiętam w swoim filmie "Niewygodna prawda" (tyt. oryg. "An Inconvenient Truth") Al Gore mówił o tym, że za kilka lat Floryda i Niderlandy będą pod wodą.
Nie zrozumcie mnie źle, trzeba dbać o środowisko i tak dalej, ale nie dajmy się zrobić w bambuko, jeżeli Chiny i USA nie przestaną mieć tego tematu w dupie to my tu w Polsce możemy nawet zrezygnować z samochodów, węgla, mieszkać w lepiankach i jeść tylko własnoręcznie wyhodowane warzywka, ale dla świata praktycznie nic się nie zmieni. "Zielone miasta" i odnawialna energia to piękne wizje, ale my żyjemy w kraju, w którym zaraz przestaną się rodzić ludzie, bo nikt się nie będzie decydować na dziecko pracując na zleceniówce za 1700 brutto, a ludzie nie palą w piecu butelka plastikową, bo tak lubią tylko mają np. 1000 emerytury i muszą z tego kupić leki, jedzenie i zapłacić czynsz i rachunki. I to są problemy nas wszystkich, nie wolno głosić darwinizmu społecznego, mała dzietność, radykalizacja wynikająca z biedy - to wszystko pewnego dnia sięgnie tych co będą w ciepłych kapciach siedzieć w pałacach i płakać nad losem społeczności LGBT, albo przytulać do hajsu i gadać, że "Trudno - każdy sobie rzepkę skrobie". Ja serio nie chcę tego dnia, żeby wszystko zjebało się do końca i wybuchła nowa rewolucja, która zmiecie świat jaki znamy. Przecież Niemcy nie wybrali Hitlera, bo chcieli zagazować Żydów, 15 lat biedy wystarczyło żeby doprowadzić do powstania III Rzeszy.



"Wy sami robicie wszystko, żeby stać się żałosnym pośmiewiskiem, swoistym reliktem komunizmu na obrzeżach Unii Europejskiej"
Kogo obchodzi co ktoś pisze w jakiś gazetach, gdzieś na zachodzie? Jakie to ma znaczenie? Jakimi jesteśmy ludźmi żeby się łapać na takie sztuczki? I jakie moralne prawo ma zachód żeby nas pouczać? Brytyjczycy, którzy stworzyli pierwsze obozy koncentracyjne, a w latach 50 zmuszali homoseksualistów do terapii - albo do więzienia. Francuzi kolonizatorzy, którzy jeszcze po II WŚ wysyłali swoje wojsko na drugi koniec świata do tłumienia buntów w państwach, które wyzyskiwali? O Niemcach nawet nie będę wspominał.

Od kilku lat towarzyszy mi uczucie, że w tym kraju są dwa plemiona, jedno czeka tylko aż "cywilizowany" (zachodni) człowiek (gazeta) powie o nas coś dobrego i drugie we wszystkim widzące dla siebie zagrożenie. I tak się nam tutaj ścierają te dwa plemiona. Raz jest żart o zabieraniu babci dowodu, drugi raz ktoś z mównicy sejmowej zrównuje homoseksualizm z zoofilią i pedofilią. Innym razem w katastrofie lotniczej umiera prezydent + kilkudziesięciu wysokiej rangi urzędników i nie można ich upamiętnić nawet nazwą ulicy, bo byli z PiSu i "czym takim się wsławili?" - wiecie tu chodzi o przyzwoitość jakąś, ktoś dostał kilka milionów głosów i był głową państwa, a kiedy umiera w tragicznych okolicznościach (bo były tragiczne i nie zmienia tego fakt, że był to błąd pilotów) nie można nazwać niczego jego imieniem. Chociaż w moim rodzinnym mieście jest i ulica 22 lipca i Berlinga, ale rozumiecie - on był z tego drugiego plemienia! Nie mówiąc o tym, że nikt nie poniósł za to odpowiedzialności - ostatnio w Rumunii zawaliła się dyskoteka i premier podał się do dymisji. Ba! Przecież minister sprawiedliwości Ćwiąkalski z PO podał się do dymisji, bo w celi powiesił się więzień (skazany ws. śmierci Olewnika) - to jest coś co nazywa się ponoszeniem politycznej odpowiedzialności. Tymczasem u nas to bez znaczenia - "Nic się nie stało", "On był od tamtych".

Żyjemy w jakimś chorym Bambustanie, gdzie nic nie jest jak powinno być. I powiem wam coś na koniec, jeśli PiSowi się nie uda (a nie uda się na bank) to do władzy dojdzie Nowoczesna i wiecie jak będzie? Pamiętacie co zostało z 3x15, likwidacji Senatu, obniżki VATu i innych obietnic Platformy? Tyle ile zostanie z 3x16, likwidacji Senatu, obniżce VATu i innych obietnic Nowoczesnej. Tylko wiecie jak jest różnica? Że później po drugiej stronie dojdą do głosu żywioły o wiele groźniejsze niż PiS i wtedy dziennikarzom Wyborczej i TVN24 zabraknie haseł w słowniku - to będzie straszniejsze niż obecny "zamach stanu"/ "demontaż demokracji".

Elo!

Sunday, October 4, 2015

10 najbardziej wpływowych polityków XX wieku. Miejsca 10-6

Winien jestem czytelnikowi tego wpisu jedno wyjaśnienie, układając poniższą listę nie kierowałem się osobistymi sympatiami. Nie odrzucałem polityków o orientacjach innych od moich, nie jest moim celem również propagowanie jakiegokolwiek systemu! Starałem się wybrać tych, których wpływ na XX wiek był faktycznie największy. Smacznego!

10. Josip Broz Tito (1892 - 1980)

    Tak wiem, można wiele by dyskutować nad tą kandydaturą. Czy w skali globalnej jugosłowiański marszałek miał wpływ godny umieszczania go nawet wśród trzydziestu najbardziej wpływowych polityków? Zaznaczę jednak, że bardzo chciałem wrzucić tutaj kogoś z naszego - szeroko rozumianego - regionu Europy. Nie bardzo pasował mi tutaj Ceaușescu - brak większego znaczenia nawet w skali regionu. Wałęsa był raczej jednym z wielu liderów podobnych ruchów w demoludach, zaś sama Solidarność swoją siłę czerpała przecież z masowości ruchu. Mimo mojego uwielbienia dla II RP nie widzę też powodów by umieszczać Piłsudskiego - po prostu nie wierzę w lansowaną powszechnie teorie o dziejowej roli Cudu nad Wisłą. Rosja była pogrążona cały czas w wojnie domowej, brak środków do większego zaangażowania w Europie wyszedłby natychmiast gdyby bolszewicy próbowali wkroczyć do zachodniej części kontynentu. Poza tym, o ile załamanie się Polski byłoby do przyjęcia dla mocarstw ententy o tyle upadek Niemiec zachwiałby już zbyt mocno równowagą sił. Cud nad Wisłą uratował nas przed wejściem w skład ZSRR, nie Europę przed komunizmem. O innych politykach takich jak Horthy, Masaryk, Benes, Gottwald czy car Borys III nie ma co mówić - ich wpływ był czysto lokalny.
    Żeby zrozumieć rolę Josipa Broza trzeba spojrzeć całościowo na Bałkany. Region, który w zasadzie od połowy XIX wieku - z małymi przerwami - płonie. Końcówka lat 70 tegoż stulecia to początek nowego etapu w dziejach Bułgarii, Rumunii i Serbii, ale nie był to początek pokoju. Pod butem Austro-Węgierskim wciąż znajdowała się znacząca część regionu. Na początku drugiej dekady XX wieku udało się natomiast ostatecznie odrzucić obecność Imperium Osmańskiego. Na mapie pojawiła się Albania, a chwilę później doszło także do konfliktu między niedawnymi sojusznikami walczącymi z dowodzonymi z Konstantynopola wojskami. Mało tego, to przecież właśnie na Bałkanach doszło do zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, który to zamach ostatecznie sprowokował wybuch I wojny światowej, konfliktu bez precedensu w ówczesnej historii świata - w trakcie jego trwania wystrzelono więcej pocisków niż w trakcie wszystkich innych wojen razem wziętych, ale - co ważniejsze - przyniósł on rozpad ówczesnego modelu świata, kobiety masowo wyszły z cienia i poszły do fabryk, cała generacja mężczyzn stanęła w obliczu zagłady w imię bliżej niesprecyzowanego celu i rozpoczął się początek końca europejskiej hegemonii.
    Wracając do wątku głównego, utworzona Jugosławia (z początku Królestwo Serbów-Chorwatów-Słoweńców) miała za zadanie jednoczyć Słowian Południowych (sama nazwa Jugosławia znaczy po prostu "Południowa Słowiańszczyzna") w obliczu zagrożenia ze strony Włoch czy prób odbudowy Węgier. Szybko jednak do głosu zaczęły dochodzić różnice pomiędzy poszczególnymi narodami. Dość powiedzieć, że w parlamencie dochodziło do strzelanin między posłami. II Wojna Światowa to kolejny etap, kiedy bałkański kocioł znowu kipi. Zajęcie przez Niemców zrewoltowanej przeciwko nim Jugosławii nie okazało się zadaniem ponad siły Wehrmachtu, natomiast zaprowadzenie porządku było niemożliwe. Walczyli wszyscy ze wszystkimi, rojaliści z chorwackimi faszystami, kolaboranci w Belgradzie z komunistami, każdy przeciwko każdemu. Wszelkie umowy pomiędzy stronami pozostawały martwę, szala zwycięstwa przechylała się to na jedną stronę to na drugą. Z tego starcia zwycięsko wyszedł właśnie marszałek Tito, który dowodząc oddziałami partyzanckimi wielokrotnie wymykał się z okrążeń i stawiał czoła znacznie liczniejszym przeciwnikom, by pod koniec wojny utworzyć największą armię podziemną Europy - posiadającą nawet siły lotnicze .
    W tym momencie, pomimo ustroju ograniczającego wolność jednostki udało się Tito coś co nie udało się nikomu wcześniej - zaprowadził spokój w Jugosławii. Można by wiele napisać o zbrodniczej naturze nowego reżimu, ale warto pamiętać, że przedwojennym państwom bałkańskim również wiele brakowało do miana demokratycznych. Ponadto Tito nie dał się okiełznać Stalinowi, a nowa Jugosławia szybko zaczęła być postrzegana w bloku państw komunistycznych jako reakcjoniści i sługi imperialistów. Sytuacja ta zaczęła się zmieniać dopiero po śmierci radzieckiego dyktatora, ale nawet wtedy Belgrad zachowywał bezpieczny dystans do Moskwy. Być może z tego właśnie powodu - niechęć do podporządkowania się - nie udał się plan utworzenia wspólnego państwa z Bułgarią, który był żywy i realny w wychodzącej z wojny Europy. Tito był również jednym z kreatorów (obok przywódców Indii, Indonezji i Egiptu) zimnowojennego Ruchu Państw Niezaangażowanych. Widać wyraźnie, że Jugosławia epoki marszałka była krajem o wiele bardzie samodzielnym od PRL-u, czy Czechosłowacji.
   Mówienie o urodzonym w Kumrovcu dyktatorze w jednoznacznym świetle jest jednak nieuprawnione. Z jednej strony bowiem zaprowadził porządek, którego w regionie w czasach najnowszych nigdy nie było, z drugiej zaś nie udało mu się wyciągnąć kraju z nędzy, a ciężkie warunki materialne były paliwem dla odradzającego się lokalnego nacjonalizmu w latach 80 i 90, kiedy to ziemiami byłej Jugosławii wstrząsały kolejne wojny.


9. Margaret Hilda Thatcher (1925 - 2013)

    Wielka Brytania lat 70 była już tylko cieniem dawnego imperium. Pod koniec dekady strajki wstrząsały krajem raz po raz, w budżecie brakowało pieniędzy, a poziom życia przeciętnego Smitha zdawał się pikować w dół. Skracano tydzień pracy, na stacjach brakowało benzyny, a grabarze odmawiali chowania zmarłych. W tym momencie do gry wchodzi Żelazna Dama. W kraju dochodzi do zmiany filozofii, wycofywania się z ingerencji w gospodarkę - generalnie unosi się duch "państwa minimum". Margaret Thatcher odkrywa dla Europy na nowo konserwatyzm i nadaje mu nową jakość.
   Thatcheryzm dla wyznawców wolnego rynku już na zawsze pozostanie jednym z punktów odniesienia i trzeba przyznać, że jest on o wiele bardziej sensowny niż traktowany z absurdalną czcią pinochetyzm. W przeciwieństwie do chilijskiego dyktatora Żelaza Dama była bowiem przywódczynią wybraną w demokratycznych wyborach, a o wolności najłatwiej zapomnieć, gdy ją się ma.
    Często można usłyszeć od ludzi lewicy, że w Wielkiej Brytanii epoki Margaret Thatcher panowała "duszna atmosfera" (coś wam to przypomina?). Tymczasem spójrzmy przez pryzmat muzyki, to na drugą połowę lat 70 przypada eksplozja punku, to w czasie rządów Partii Pracy muzycy Sex Pistols śpiewali "There's no future" i debiutowali the Clash. Zaś za rządów Żelaznej Damy brytyjska muzyka miała się lepiej niż kiedykolwiek Joy Division, the Cure, New Order, Depeche Mode, Kate Bush, Cocteu Twins, Eurythmics, Pet Shop Boys, Jesus and Mary Chains czy the Smiths - niezależnie od tego jak oceniamy wymienione zespoły nie sposób nie przyznać, że były to złote żniwa i nigdy później brytyjskiej muzyce nie udało się już nawiązać do tej dekady (choć nie oznacza to oczywiście, że lata 90 były jakąś pustynia: Radiohead, Blur, Massive Attack, Stereolab, Moloko). Trudno znaleźć w tym zasługę Żelaznej Damy, ale zadaje to kłam teorii o jakimś światopoglądowym monopolu konserwatystów. Ponadto gdyby nie Thatcherowa terapia gospodarki, rozprawa z wszechmocnymi związkami zawodowymi i ogólna odnowa państwa, prawdopodobnie nie byłoby w następnej epoce Cool Britain.
   W świecie Margaret Thatcher nie bała się rzucić wyzwania komunizmowi, co wymagało od niej o wiele więcej odwagi niż od jakiegokolwiek prezydenta USA, dla którego walka taka była raczej obowiązkiem niż możliwością. Jednym z najsłynniejszych epizodów jej rządów pozostaje jednak Wojna o Falklandy. Argentyna pod wodzą wojskowej junty była krajem, do którego określenie "dusznej atmosfery" pasowało o wiele lepiej. Gorsetu ideologicznego południowoamerykańskiego państwa nie rekompensował poziom życia. W celu podratowania swojego wizerunku generałowie postanowili zająć niewielkie Falklandy, które pozostawały pod kontrolą Londynu. Był to pierwszy atak na terytorium Wielkiej Brytanii od czasu II Wojny Światowej. Być może gdyby nie trafiło na Thatcher argentyńska junta mogłaby otwierać szampany, ale tak skończyło się blamażem. W krótkiej kampanii potomkowie Szekspira stracili około 1000 żołnierzy (rannych, zabitych i wziętych do niewoli) + 7 okrętów (w tym transportowiec i okręt desantowy) przy stratach Argentyny na poziomie 13000 (!) żołnierzy + 9 okrętów. Wojskowa junta upadła, a Wielką Brytanię ogarnął patriotyczny szał zaś Konserwatyści wygrali wybory w cuglach. Chociaż era wiktoriańskiego imperium "nad którym słońce nie zachodzi" już dawno przeminęła to pani premier mocno odświeżyła i wypolerowała wizerunek swojego kraju.
   Ponadto Margaret Thatcher była eurosceptyczką, która dużo wcześniej niż inni zauważała, że Unia Europejska nie będzie w stanie radzić sobie z kryzysami i nie dała się mamić złudnymi obietnicami o końcu narodowych waśni na Starym Kontynencie. Po wielu latach okazało się, że - o wiele mocniej zakorzeniona niż za jej czasów - Unia (powstała de facto w 1992 roku) nie jest w stanie poradzić sobie ani z kryzysami ekonomicznymi (Grecja), ani z politycznymi (Ukraina, uchodźcy), a jej prominentni przedstawiciele nie są w stanie przeskoczyć własnych interesów narodowych (nierówne traktowanie krajów i prawo silniejszego).
    Niezależnie od tego czy oceniamy Margaret Thatcher jako demokratyczną tyrankę, która uwsteczniła Wielką Brytanie (choć ocenę usprawiedliwiać może tylko ideologiczne zacietrzewienie), czy jako czołowego europejskiego polityka lat 80 i jedną z ikon liberalnego konserwatyzmu, Żelazna Dama była filarem antykomunizmu w Europie, najdłużej urzędującym brytyjskim premierem w historii i jedyną kobietą na tym stanowisku, ale przede wszystkim jednym z najbardziej wpływowych polityków w historii XX wieku.

8. Harry S. Truman (1884 - 1972)

    Harry Truman na pozycje prezydenta awansował dość niespodziewanie z roli zastępcy Roosevelta, okres jego rządów był poniekąd kluczowym dla porządku świata. W okresie, kiedy po II Wojnie Światowej wiatr historii znowu zaczął wiać silniej ustawił on w zasadzie amerykańską politykę na nową ścieżkę, która okazała się aktualna aż do upadku Związku Radzieckiego.
    W ciągu pierwszych miesięcy swojego urzędowania Trumana upadła III Rzesza, odbyła się konferencja w Poczdamie i doszło do użycia bomby atomowej. Truman był w Niemczech, kiedy dowiedział się o udanej próbie pierwszego ładunku nuklearnego na pustyni w Nowym Meksyku, jego reakcja była jednoznaczna - nowa broń zostanie użyta przeciwko Japonii, tak szybko jak będzie to możliwe. Decyzja ta była bezprecedensowa i w zasadzie już z tego powodu Harry Truman powinien znaleźć się wysoko na każdej liście polityków, którzy odcisnęli swoje piętno na losach świata.
Użycie bomb atomowych było obliczone na osiągnięcie kilku określonych celów. Po pierwsze miało zmusić Japonię do kapitulacji i ostatecznie zakończyć największy konflikt w dziejach ludzkości. Władze w Tokio miały związane ręce dużo wcześniej - fabryki nie pracowały z powodu braku materiałów (blokada wysp macierzystych była całkowita już w 1944 roku), a nowe statki i samoloty nie miały paliwa (stąd rozpaczliwy ruch masowego użycia oddziałów kamikadze). Mimo to tamtejszy rząd gotów był walczyć do końca. Bitność i głębokie zakorzenienie militarystycznego ducha wśród nawet prostych mieszkańców Japonii sprawiały, że w walkach o każdą jedną wyspę umierały dziesiątki tysięcy ludzi, stąd - drugi cel użycia bomby - chęć oszczędzenia nieuniknionych ofiar, a także czasu i pieniędzy. Dość powiedzieć, że po pierwszym ataku nuklearnym tokijscy generałowie gotowi byli wciąż walczyć w celu podpisania z USA jakiegoś separatystycznego pokoju, który pozwoliłby później zakończyć trwającą prawie 10 lat wojnę w Chinach. Z beznadziejności położenia zdawali sobie sprawę już w 1941 roku niektórzy dowódcy - admirał Yamamoto uznawał atak na Pearl Harbor jako samobójczy. W międzyczasie do gry wkroczyli Sowieci rozbijając Armię Kwantuńską w Mandżurii kontrolowanej przez Tokio od nastu lat. Po ataku numer dwa ostatecznie zdecydowano się w końcu przerwać walki.
    Po trzecie broń ta miała przytemperować Związek Radziecki i być swoistą demonstracją siły, już wówczas rozdźwięk pomiędzy dawnymi sojusznikami w koalicji antyhitlerowskiej stawał się coraz wyraźniejszy. W końcu po czwarte podkreślić prymat Stanów Zjednoczonych w nowym świecie i odstraszyć przeciwników liberalnej demokracji. O ile dwa pierwsze cele udało się zrealizować o tyle dwa kolejne już nie, o czym zresztą miał przekonać się sam Truman jeszcze w trakcie swojej kadencji.
    W 1949 Mao Zedong ogłasza koniec wojny domowej w Chinach, w wyniku czego lojalny wobec Ameryki Czang Kaj-Szek wraz ze śmietanką Kuomintangu uciekają na Tajwan. Było to poważne zaburzenie równowagi sił. Czang traktowany był jako jeden z głównych Aliantów (persona numer 4 w koalicji po Roosevelcie, Churchillu i Stalinie), był on uczestnikiem Konferencji Kairskiej mającej nakreślić zasady nowego ładu w Azji - oczywiste było, że komuniści z Mao na czele nie będą respektować jej postanowień. Ponadto przez cały okres wojny (a nawet dłużej, bo od 1937) Czang był jednym z organizatorów oporu przeciwko Japonii - strach pomyśleć co by mogło się wydarzyć, gdyby Tokio udało się podporządkować Chiny i mogli przerzucić swoje siły gdzie indziej - próbować ruszyć na poważnie na Indie czy Australię (choć dyskusyjne wydają się być możliwości).
    Kolejnym wiekopomnym wydarzeniem jest ogłoszenie programu polityki zagranicznej Waszyngtonu wobec komunistycznego zagrożenia, który to przejdzie do historii pod nazwą doktryny Trumana. W 1947 roku było jasne, że tam gdzie Armia Czerwona doszła w Europie tam pozostanie już na stałe. Okres sondowania nastrojów się skończył - teraz nie było wątpliwości, nastał czas Zimnej Wojny. Doktryna Trumana w różnych wariacjach będzie filarem amerykańskiej polityki zagranicznej przez następne ponad 40 lat. 2 lata później powstaje NATO - sojusz, który ma jednoczyć siły wolnego świata.
    W 1950 roku prezydent staje przed kolejnym dylematem. Dean Acheson ówczesny sekretarz stanu daje do zrozumienia, że USA nie będą umierać za Koreę, Kim Ir Sen nie potrzebował więcej - rozpoczyna się wojna. Szybki marsz komunistów na południe, który w ciągu dwóch miesięcy wydaje się być bliski końca wprowadza popłoch w Waszyngtonie. Czy Amerykę stać na utratę jeszcze jednego przyczółka w Azji? Decyzja była jednoznaczna. Kilka miesięcy później wojska Kim Ir Sena były rozbite. Wbrew kalkulacjom, o których pisałem wcześniej pojawia się kraj, który nie obawia się rzucić wyzwania Ameryce pomimo posiadania przez nią nowej broni. Chińska "ochotnicza" armia odrzuca siły NATO i po trzech latach klinczu ostatecznie zostanie podpisane zawieszenie broni, które dzieli do dziś półwysep koreański na pół. Dokument ten będzie jednym z pierwszym jakie podpisze już następca Trumana - Dwight Eisenhower.
   Można by polemizować, czy Harry Truman był wybitną postacią, czy był prawdziwym mężem stanu. Konto jego porażek i zwycięstw nie jest jednoznaczne. Decyzje takie jak ta o użyciu broni jądrowej zapadają jednak raz na kilka stuleci, a ustanowienie NATO, czy podjęcie walki w Korei na pewno dają mu miejsce wśród 10 najbardziej wpływowych polityków XX wieku.

7. Michaił Siergiejewicz Gorbaczow (1931 - )

    Świat przełomu lat 80 i 90 był okresem wielkich przemian. Często mówi się, że w Europie XIX wiek zakończył się dopiero w 1914 roku, czy w takim razie nie warto byłoby przesunąć również rozpoczęcie XXI o dekadę wcześniej, na okres upadku Związku Radzieckiego i ostatecznego zakończenia Zimnej Wojny? Nie sądzę by było to szczególnie nieuprawnione, a jeśli jest jak piszę to trzeba wyraźnie zaznaczyć, że wydarzenia te nigdy by się nie odbyły, jeżeli Michaił Gorbaczow nie doszedłby do władzy.
    "Gorbi! Gorbi!" skandowały rozhisteryzowane tłumy zachodniego świata, gdziekolwiek pojawiał się jedyny prezydent w historii ZSRR. Wbrew obiegowej opinii to nie Reagan i Thatcher sprawili, że Moskwa porzuciła swoje czerwone barwy. Choć oczywiście oboje swoimi działaniami przyspieszali erozję systemu komunistycznego, to rezydent Białego Domu podążał raczej ścieżką wytyczoną przez swoich poprzedników, zaś mieszkająca przy Downing Street pani premier mogła jedynie asystować, Londyn w pojedynkę był zbyt słaby. Historia zna wiele przykładów, gdy totalitarne reżimy gotowe są utrzymywać swoich poddanych w przerażającej nędzy i trwać dalej. Mamy przecież Koreę Północną, potrzeba było interwencji zewnętrznej by obalić Pol Pota, maoistyczne Chiny pozostawały niezachwiane mimo ofiar liczonych w dziesiątkach milionów. Skrajnie niewydolny system opierający się na katorżniczej pracy własnych obywateli mógł trwać jeszcze kilka dekad, a nawet jeżeli ktoś będzie próbował krzyczeć, że nie mógł, że wolny rynek i liberalna demokracja "dojechały" utopijny socjalizm to pamiętajmy, że jednostki posiadające całkowitą władzę rzadko kiedy pozbywają się jej same z siebie. Zazwyczaj rozpad systemu totalitarnego występuje w parze z wojnami domowymi.
    Należy pamiętać oczywiście, że popularny na zachodzie "Gorbi" nie chciał wcale demontażu sowieckiego imperium. Wręcz przeciwnie, bardzo chciał nadać mu nowy blask, by czerwona gwiazda oślepiała światłością. Polityka pieriestrojki (trzy główne hasła przebudowa, jawność i przyspieszenie) miała zreformować ZSRR i pozwolić złapać oddech. Tymczasem rozbudziła uśpione konflikty. Poszczególne republiki radzieckie zaczynały się odłączać, a imperium posypało się niczym domek z kart. Próbujący lawirować pomiędzy pragnieniami ludu a rządaniami czystości ideologicznej własnego establishmentu szybko zaczął popadać w niełaskę pierwszych i drugich.
    Po wielu latach dowiedzieliśmy się, że Gorbaczow wiedział o puczu Janajewa (który miał odwrócić pieriestrojkę) i wydaje się być całkiem możliwe, że sam Michaił Sergiejewicz mógł puczystów wspierać! Jako polityk skrajnie niepopularny we własnym kraju nie mógł być jednak twarzą przewrotu, który i tak się nie udał. Było zbyt późno by cokolwiek "ratować".
     "Upadek Związku Radzieckiego był największą katastrofą XX wieku", powiedział obecny gospodarz Kremla. Z perpsektywy rosyjskiej Gorbaczow (i Jelcyn) jest postacią charakterystyczną dla kolejnej smuty w tamtejszej historii. Z perspektywy świata zachodu jako polityk ugodowy był akceptowalną twarzą Moskwy na salonach. Niezależnie od tego jak ocenimy Michaiła Siergiejewicza należy pamiętać, że gdyby nie on mogłoby nie dojść do - relatywnie - bezkrwawego końca Zimnej Wojny. Świat przez 40 lat ogarnięty był nuklearną psychozą stając się areną, na której państwa zbyt wielkie by je podbić prężyły między sobą muskuły kontynuując najbardziej przerażające i absurdalne zbrojenia w dziejach.
    Zegar zagłady odliczający czas do dwunastej został przez Gorbaczowa - specjalnie czy też nie - cofnięty najdalej w swojej historii. Czas "Gorbiego" nie trwał długo, ale odcinsął piętno na dziejach naszej planety. Nawet jeżeli za 200 lat dzieci w szkołach nie będą musiały znać go z nazwiska to konsekwencji jego decyzji nie przemilczy żaden podręcznik.

6. Mao Zedong (1893 - 1976)

    W naszej europocentrycznej wizji świata rzadko znajdujemy miejsce dla Azji. Choć po II Wojnie Światowej Europa przestała odgrywać decydującą rolę, to wciąż wielu z Polaków miałoby problem żeby wymienić jakiegokolwiek Chińczyka (poza zamerykanizowanymi Jackiem Chanem i Brucem Lee), tymczasem w Chinach mieszka ponad miliard ludzi. Jedna na siedem osób pochodzi z Państwa Środka.
    Z prawdziwym obrzydzeniem przyjmuję do siebie informacje, że na zachodnich kampusach uniwersyteckich młodzi studenci chodzą z Czerwonymi Książeczkami Mao, ale nie sposób nie docenić jego dziejowej roli. Żeby ją lepiej zrozumieć należy cofnąć się w czasie. Bardzo daleko. Chiny to najstarsza nieprzerwanie istniejąca cywilizacja, które przez całe stulecia prześcigała naszą rodzimą europejską. Wiele wieków opierała się najazdom, a ewentualni intruzi szybko przyjmowali tamtejsze zwyczaje i po czasie zasilali szeregi ludności Państwa Środka. To co zgubiło dwór cesarski to wiara we własną wyjątkowość i potęgę spuścizny przodków. Nigdy nie postawiono na kolonizacje, nie próbowano odkrywać świata, wierzono po prostu, że nie ma już nic więcej poza nimi. Od północy nieprzebyta i niemal niezamieszkana wówczas Syberia, dalej na zachód pustynie, od południa zaś najwyższe na świecie Himalaje i podporządkowane Indochiny, słowem - wszędzie, gdzie wpływy cesarzy sięgały wszędzie tam prędzej czy później dochodziło do wzrostu znaczenia Pekinu.
    Ze stagnacji tej skorzystali Europejczycy, którzy w dobie przemysłowej rewolucji odskoczyli reszcie świata. Przewaga technologiczna pozwoliła zachodowi podporządkować sobie przykurzonego giganta. Wojny opiumowe, liczna powstania, rewolucje, masowe uzależnienie od narkotyków sprawiły, że Chiny na 100 lat przestały w zasadzie stanowić jednolity organizm. Władza czy to cesarska w XIX wieku czy republikańska w pierwszej połowie XX była czysto iluzoryczna. Oderwaniu od macierzy ulegały nie tylko dalsze kulturowo Tybet i Sinciang, ale i liczne prowincje w interiorze zarządzane przez watażków dysponujących własnymi armiami, a także przez... komunistów. Czang Kaj-Szek wielokrotnie próbował doprowadzić do ostatecznego roztrzgnięcia pomiędzy swoimi siłami nacjonalistycznymi a czerwonymi rebeliantami Mao - bez skutku. Doszło nawet do heroicznej i spektakularnej ucieczki 100 tysięcy komunistów do gór oddalonych o ponad 10 tysięcy kilometrów, z prowincji Jiangxi do Shaanxi - podczas tego wydarzenia, które przeszło do historii jako Długi Marsz Mao Zedong został wybrany przewodniczącym Komunistycznej Partii Chin. Wydarzenie to było swego rodzaju mitem założycielskim, bohaterowie Długiego Marszu należało do później do śmietanki politycznej. Wojna z Japonią (1937-45) na chwilę kazała odstawić waśnie pomiędzy wszystkimi skłóconymi frakcjami na bok, gdy jednak Tokio ostatecznie podpisuje akt kapitulacji konflikt wewnętrzny powraca. Ostatecznie siły Kuomintangu rozpaczliwie uciekają na Tajwan, zaś Mao Zedong w 1949 roku jednoczy po 100 latach Chiny pod swoim zarządem.
    W polityce wewnętrznej Mao nie stroni od wyniszczających naród eksperymentów, raz jest to Wielki Skok, który doprowadza do śmierci z głodu wielu milionów ludzkich istnień, innym razem pragnąc podtrzymać czystość ideologiczną ogłasza rewolucje kulturalną w wyniku, której kraj pogrąża się w anarchii. Miliony młodych ludzi udowadniając swoją niezłomną wiarę w system linczuje publicznie swoich nauczycieli oskarżanych o prawicowe odchyły, elita intelektualna wysyłana jest na wieś by poddać się "oczyszczeniu". Ogółem według różnych szacunków w Chinach doby Mao miało umrzeć ponad 60 milionów ludzi, co daje wartość zbliżoną do ogólnego bilansu II Wojny Światowej, ale mówimy o warunkach względnego pokoju! Przy Mao Hitler i Stalin to - mówiąc kolokwialnie - płotki.
    W polityce zagranicznej Mao poszukiwał własnej trzeciej drogi. Był rozczarowany postawą Związku Radzieckiego, który chcąc Chin słabych i skłóconych wielokrotnie finansował w latach 30 reżim Czanga, a później wstrzymał się od szerokiej interwencji na półwyspie koreańskim w godzinie próby. Pekin aktywnie wspierał wietnamskich komunistów w walcje z USA, chcąc uniknąć okrążenia. Wykorzystywał instrumentalnie Tajwan do sprowokowania konfliktu nuklearnego pomiędzy Moskwą a Waszyngtonem, głosząc przy tym (ku przerażeniu Chruszczowa), że Chiny przetrwają "nawet jeżeli stracą 300 milionów ludzi". Na to nikt nie był gotowy.
     Gdy w latach 60 na granicy sowiecko-chińskiej graniczne incydenty stały się codziennością, a w kraju wciąż trwała wyniszczająca rewolucja kulturalna Mao zdecydował się na szokujący ruch - zmianę sojuszy, która stała się faktem w 1972 roku. Do tamtej pory nie można było sobie wyobrazić, żeby komunistyczny kraj mógł sprzymierzyć się z "imperialistycznymi kapitalistami" przeciwko Moskwie. Ruch ten nie był łatwy również dla USA, przecież Czang Kaj-Szek wciąż żył, Tajwan wciąż reprezentował Chiny w ONZ! Niemniej jednak oba kraje zdały sobie sprawę - jeżeli Związek Sowiecki ma przepaść to trzeba działać wspólnie. Ten ruch istotnie był wyrokiem śmierci dla ZSRR.
Prezydenta Nixona wraz ze świtą przyjął jak prawdziwy filozof asceta w małym pokoju, w którym książki walały się po podłodze, na biurku. Wypowiadał się zawsze w sposób przemyślany i nie unikał nieoczywistych anegdot.
    Mao Zedong zjednoczył Chiny i nadał im nową twarz, a także przyczynił się do upadku ZSRR. Sam jednak był najbardziej krwawym tyranem jaki stąpał po naszej planecie. Bilans ofiar sięgający 60 milionów (wówczas żyło ogółem 600 milionów Chińczyków) kładzie się cieniem na jakichkolwiek pozytywnych osiągnięciach. Wbrew temu co chce widzieć lewicująca młodzież ze "zgniłego zachodu" maoizm jest systemem, który prawdopodobnie panuje w piekle. Z całą pewnością zaś Mao jest jedną z czołowych postaci XX wieku.

Sunday, September 13, 2015

Nowych dróg! Tu i teraz!

    Konflikt na Ukrainie chyba ostatecznie przechodzi już w kolejną (drugą, trzecią?) fazę. Zamiast szalejących płomieni ogniska mamy lekko żarzący się krąg. Kreml do mistrzostwa opanował już tę strategię, wcześniej - wspomnieć Naddniestrze czy zbuntowane gruzińskie prowincje. Wygląda na to, przyznaje to już nawet Arsenij Jaceniuk, że (dziwna) wojna będzie trwać być może całe pokolenia.


    Wielokrotnie nawoływałem w tym miejscu do twardszego kursu wobec Kremla, psioczyłem na uległość zachodnich elit, które wzorem Chamberlaina przed II wojną światową, cieszyły się kolejnymi świstkami papieru zwanymi hucznie planami rozwiązania konfliktu. Po niecałych dwóch latach od rozpoczęcia Euromajdanu Angela Merkel na myśl o tym, że miałaby podejmować kolejną próbę mediacji między Moskwa a Kijowem pewnie wolałaby zejść do najgłębszej z kopalń w Zagłębiu Saary. Od początku zresztą widać było, że kanclerz Niemiec jak i prezydent Francji czy premier Wielkiej Brytanii woleliby uniknąć całego zamieszania. Wyraźnie działali będąc między młotem a kowadłem - w tych rolach tamtejsza finansjera kontra opinia publiczna.


    Rzucało się w oczy, że pomoc dla Ukrainy była symboliczna w stosunku do potrzeb. Niechęć do wysyłania wojska, a nawet do sprzedaży broni owocuje dzisiaj tym, że konfliktu nie uda rozwiązać się w przewidywalnej perspektywie czasu. Unijna jedność kolejny raz okazała się raczej pobożnym życzeniem, kraje południa nie widziały potrzeby by nawet stwarzać pozory działania, zaś bardziej doświadczone moskiewską dominacją kraje wschodu błagały o jakiekolwiek zaangażowanie w -  słusznej - obawie przed groźnym precedensem zmieniania granic w regionie. O tym, że historia lubi się powtarzać nie trzeba nikogo przekonywać, w latach 30 Francja podpisała z Hitlerem układ w myśl, którego zachodnia rubież jego państwa miała być nienaruszalna. Ani słowem nie wspomniano jednak o wschodniej - skutki wszyscy znamy. Nie jest trudno doszukać się paraleli pomiędzy Niemcami, którzy w wyniku traktatu wersalskiego znaleźli się w Czechosłowacji czy Polsce, a Rosjanami zamieszkującymi po upadku ZSRR zachodnie - byłe już - republiki radzieckie.


    Wracając do dzisiejszych spraw, w swojej natrętnej - często przybierającej absurdalny rozmiar - rusofobicznej propagandzie media posunęły się już bardzo daleko. Podobnie zresztą Władymir Putin, który grając na sentymentach narodu, nakręca pozbawioną fundamentu politykę imperialną. Gospodarz Kremla zdając sobie sprawę z tego, że Zachód nigdy nie zdecyduje się na otwartą interwencje dociska śrubę, czego ofiarą padają jego poddani (pasuje zdecydowanie bardziej niż społeczeństwo) zmuszani do większego wysiłku. Ograniczone sankcje są pozbawione sensu, skoro żywność objętą embargiem Rosja może kupić za pośrednictwem swoich przyjaźniej nastawionych sąsiadów, a w świecie globalizacji również ograniczenia w sprzedaży dóbr luksusowych brzmią absurdalnie. Najważniejsze zaś surowce energetyczne żyją swoim życiem jak gdyby wojna dla nich nigdy nie wybuchła.


    Co więcej Unia Europejska w tym momencie walczy już na kilku frontach. Wciąż pogrążona w kryzysie jest Grecja, a i w pozostałych państwach ciężko powiedzieć, że gospodarki rosną w zawrotnym tempie. Zaś niespodziewanym gromem stała się sprawa exodusu Syryjczyków, która doprowadziła już do tego, że prominentny eurokrata Martin Schulz w niemieckiej ZDF grozi użyciem siły wobec państw niechętnych przyjęciu uchodźców. Ja osobiście nie wiem czy jestem bardziej zażenowany czy zaszokowany, ale przecież od dawna już piszę, że UE jako coś więcej niż układ gospodarczy jest pozbawiona sensu. Z niepokojem obserwuje również wzrost nastrojów nacjonalistycznych, które - wbrew rachunkom rodzimych "patriotów" - uderzą nie tylko w przybyszów z innych regionów świata, ale również w naszych rodaków mieszkających zagranicą. Czy taki David Cameron serio wierzy w swoje słowa, gdy mówi, że Polacy zabierają pracę Brytyjczykom? Czy rodzimy Anglik byłby chętny do pracy za najniższą krajową na zmywaku czy w hotelu? Wszyscy znamy odpowiedź. Kiedy kilka lat temu w Hiszpanii trwał bunt młodych na transparentach wypisane były hasła o 1000 euro jako głodowej pensji. U nas 1000 euro to pensja, na którą wiele osób po cichu liczy w głębi ducha, kiedy idzie na studia i niech nikt mi nie mówi, że życie w Kordobie jest droższe niż we Wrocławiu, bo oprócz tego, że Hiszpania jest producentem warzyw na całą Europę, to jeszcze zakładam, że kaloryfery odkręcają może na tydzień w roku a może wcale. Na marginesie dodam, że we Francji w przedwyborczych sondażach prowadzi pani Marine Le Pen, jej ewentualne zwycięstwo może zatrząsnąć Unią w posadach o wiele, bardziej niż kolejne kryzysy.


    Rosja zaś ze swojej strony wykonała gest pojednawczy wysyłając wojska do Syrii. U nas nie podjęto nawet debaty w tej sprawie. Mówimy o przyjmowaniu uchodźców nie mając żadnego planu rozwiązania konfliktu tam na miejscu, a przecież każdy wie, że tego nie da się załatwić dobrą wolą i nakłanianiem ISIS i Asada do rozmów. Z dwojga złego, lepiej mieć u swoich bram świeckiego dyktatora niż fundamentalistów, po których ciężko spodziewać się by zdecydowali się żyć w przyjaźni i pokoju. 90% tych, którzy dzisiaj byliby gotowi umierać za przyjęciem uchodźców (albo chociaż wstawić przejrzystą infografikę na fejsbuku) nie wyobraża sobie zapewne wysyłania naszych wojsk, a wśród nich jakiś procent stanowią pewnie i tacy, którzy kazaliby zadać sobie pytanie czy nie lepiej byłoby rozwiązać siły zbrojne, a zaoszczędzone pieniądze rozdać na rozwój kultury i macbooka dla każdego. Nie ma prostych recept na syryjski problem, ale pewne jest jedno - przyjmowanie uchodźców samo nie rozwiąże tego węzła gordyjskiego.


    Gdzie w tej układance jest miejsce Warszawy? Oberwali nasi rolnicy i przedsiębiorcy, a mało tego nie mogliśmy nawet sprzedać broni. Nie mówimy przecież o eksporcie dla jakiegoś afrykańskiego watażki dokonującego ludobójstw. Mówimy o jednym z najbliżej spokrewnionych narodów, naszym sąsiedzie, który postanowił wyrwać się spod moskiewskiej kurateli. Takie zamówienia mogłyby przecież pomóc napędzić rodzimą gospodarkę. Oczywiście pełna zgoda, że o wiele lepiej byłoby gdybyśmy mogli sprzedawać nowoczesne technologie, ale w sytuacji, w której jest nasz kraj nie wolno wybrzydzać. Podobnie jak na solidarność energetyczną tak i na to nie ma zgody "z góry".


    Wielokrotnie w tym miejscu podkreślałem również swoje przywiązanie do demokracji i wolności - nawet jeżeli zachodni sposób jej pojmowania nie zawsze wyczerpuje nasze wyobrażenia. Wbrew uproszczeniom korwinistów i narodowców demokracja jest dobrem. Łatwo jest wychwalać Rosję czy Chiny siedząc sobie w mieszkanku i mając możliwość korzystania choćby z nieograniczonego internetu. Ciekaw jestem czy gdyby po "Putinie" przyszedł inny wódz, który miałby inny pogląd i odgórnie narzucał go naszym zatwardziałym prawicowcom to czy równie chętnie mówili by o przewadze rządów autorytarnych. Przykład PRL pokazuje, że oczywiście nie. I choć nasza demokracja wciąż pozostaje cyrkiem zarządzanym z zewnątrz to społeczeństwo obywatelskie zdolne do rozliczania polityków z ich obietnic i do artykułowania własnych wymagań właśnie dorasta. Jeszcze jedno, dwa pokolenia i jestem spokojny, że przynajmniej o takich żenujących rządach jak te PO będziemy mogli zapomnieć. Co oczywiście nie znaczy, że mamy biernie czekać aż ten dzień nadejdzie. Bynajmniej! Naszą rolą, rolą społeczeństwa jest wymuszanie na klasie politycznej realnych i samodzielnych działań, wspieranie ruchów oddolnych i eliminacja przyspawanych do stołków elementów partyjnego betonu, a także autorytetów medialnych, które o samodzielnym myśleniu dawno zapomniały (nie mówię oczywiście o fizycznej eliminacji, ale o marginalizacji w życiu publicznym).


    Odszedłem od głównego wątku, ale nie przez przypadek, bo choć w idealnym świecie zachód szybko i sprawnie przeprowadziłby akcje pomocy Ukrainie to w rzeczywistości od początku konfliktu jak na dłoni widać, że zdeterminowana jest tylko jedna strona. Ponad to Polska, jak największy sąsiad Kijowa w UE i potencjalny lider regionu jest w zasadzie zepchnięta na margines do roli co najwyżej potakiwacza. Wszyscy pamiętamy żeby wyzbyć się jakichkolwiek ambicji międzynarodowych, tfu to znaczy "niepotrzebnie nie wychodzić przed szereg"! Wobec tego warto byłoby przewartościować politykę wobec wschodniego sąsiada i spróbować wyrwać dla siebie jakieś korzyści (niższa cena gazu chociażby) w zamian za poparcie dla Moskwy na brukselskich salonach. To z czym kraje zachodu nigdy nie miały problemów - Realpolitik. Tym bardziej, że już niedługo po dnie Bałtyku gaz popłynie przez Nord Stream II, o czym ten typowy Janusz i Grażyna nie wiedzą, bo "we wiadomościach tylko o uchodźcach było". Widać wyraźnie, że wojna na wschodnich rubieżach Ukrainy ze śmiertelną powagą jest traktowana tylko w naszym regionie. Dla Putina wygodniej by było, gdyby Polska zajęła bardziej otwarte stanowisko, z krajów mocno opowiadających się za twardą polityką wobec Kremla miałby już do "przekabacenia" tylko bałtyckie republiki i byłą Czechosłowację. Jest to ważne tym bardziej, że wygląda na to, iż deal został już między wielkimi zatwierdzony i teraz zostało tylko zmiękczać postawę innych. Chyba, że gospodarz Kremla nie jest zainteresowany rozwiązywaniem sytuacji i woli podgrzewać konflikt w nieskończoność, ale w takim wypadku sam kręci na siebie bata, bo to wiąże się z ciągłymi wydatkami, większymi niż w wypadku Abchazji, Osetii czy Naddniestrza.


    Pamiętajmy cały czas: dla Moskwy nie ma czegoś takiego jak partnerstwo z Polską, ale sytuacja z wspomnianym wyżej gazociągiem powinna jednak otworzyć oczy, każdemu odpowiedzialnemu politykowi i dziennikarzowi - nie wolno zaprzestać poszukiwań alternatywnych kierunków rozwoju kontaktów zagranicznych. Dlatego choć trzeba próbować z Rosją prowadzić dialog i wyciągać z tego jak najwięcej, to nie może on nigdy mieć najwyższego priorytetu, musimy mieć oparcie w strukturach zachodu, ale musimy też pogłębiać dogadywać się z innymi graczami. W mojej głowie do rangi symbolu urosło, że na szczycie szefów rządów państw Europy Środkowo-Wschodniej i Chin, w ubiegłym roku w Belgradzie, Polska (jako jedyny z 16 krajów) nie wysłała premiera - pani Kopacz była zajęta PRZYGOTOWANIAMI do odbywającego się KILKA DNI PÓŹNIEJ szczytu Unii.


    Skutkiem dogadania się z Moskwą musi być - niestety - okrojenie terytorialne Ukrainy, a także odłożenie - na nieokreślony czas - europejskich aspiracji Kijowa na bok. Winy za to nie będzie ponosić w żadnym wypadku Polska. Krym jest już stracony i nikt poważny nie będzie żądał od Rosji jego zwrotu. Oddanie jakiejkolwiek części reszty terytorium Moskwie, bądź faktyczny podział na dwa państwa przyniosłoby skutek odwrotny do zamierzonego. Nie jest niemożliwy scenariusz, w którym w takim wypadku władzę w Kijowie objęliby faszyści. Dzisiaj faktyczny wpływ prawego sektora jest ograniczony. Polska prawica zdecydowanie przesadza, wszelkie gesty tolerowania tego typu zachowań jakiegoś marginesu społeczeństwa są zrozumiałe, władza centralna jest zbyt słaba by prowadzić wojnę na kilku frontach (zwłaszcza jeżeli jedna z nich nie jest metaforyczna). Idealny scenariusz byłby taki, że Krym zostaje przy Rosji, a w następnych wyborach do Kijowa wraca polityki promoskiewski. Problemem pozostaje tylko czy taki prezydent mógłby zostać zaakceptowany przez społeczeństwo. Najważniejsze dla nas by sytuacja za wschodnią granicą była możliwe jak najstabilniejsza, nawet za cenę "honoru". Ci, którzy najgłośniej zawyliby z oburzenia nad utratą honoru zazwyczaj na co dzień wycierają sobie nim gęby.


    Tylko kto w Polsce mógłby się podjąć takiego zadania? Jak widzom Faktów i Wiadomości wytłumaczyć teraz ten deal? Ewa Kopacz jest postacią, przez którą na kilka miesięcy przestałem zupełnie śledzić politykę. Każde przemówienie tym samym łamiącym się głosem i w kółko te same sentencje o PiSie dzielącym Polaków. Kiedyś taki język działaczy PO był po prostu irytujące, ciągłe zasłanianie własnej pustki programowej widmem opozycji. Teraz męczący bardziej niż kiedykolwiek, bo widać, że robią to pomimo, iż w sondażach notowania lecą na łeb na szyję, a Bronisław Komorowski przegrał nawet w obliczu przyznanego mu ad hoc, w środku czerwca, tytułu człowieka roku (na marginesie, ciekawe kiedy w Wyborczej robią podsumowanie ostatnich 12 miesięcy, w połowie września?) Ewa Kopacz nie jest politykiem samodzielnym, zaś Platforma wypełnia wolę Berlina/ Brukseli widać to było wyraźnie przy okazji wspomnianego już Euromajdanu.


    Niestety cudów nie należy spodziewać się po ewentualnym rządzie PiS (choć wydaje się, że gorzej być nie może). Wątpię by formacja była zdolna do przeskoczenia własnych uprzedzeń i fobii. Na prawicy wciąż większe wpływy ma taki Błaszczak niż Gowin, a szkoda! Pytanie zależy również od tego, czy Jarosław Kaczyński wzniesie się ponad osobisty uraz, bo choć nie odrzucałbym od razu myśli, że Beata Szydło może mieć swój autorski program, to jednak większość w sejmie będzie w rękach Prezesa. Będzie on cenzorem prac rządu. Wszystko wskazuje na to, że PiS dalej będzie raczej brnąć w budowę antyrosyjskiego sojuszu, potwierdzeniem tej tezy może być fakt sposobu w jaki potraktował on Orbana, który przypomnę jeszcze raz: nie wyłamuje się z sankcji, po prostu zadaje pytania.


    Dodatkowo od katastrofy smoleńskiej minęło już 5 lat, a w polityce to wieczność. Wiadomo, że położyliśmy śledztwo i winna temu jest tylko i wyłącznie Platforma, sprawa ta dobitnie jak żadna inna pokazała nasze miejsce w szeregu: gdzieś obok Ekwadoru i Togo. Dzisiaj jednak już nie cofniemy czasu, ta sprawa jest stracona. Wydaje się, że nawet w PiSie zdają sobie z tego sprawę - oby tak było - i powoli, rakiem działacze partii wycofują się ze swoich buńczucznych zapowiedzi - robiąc to niejako przy okazji kampanii wyborczej. Nie mówiąc o tym, że nie wolno kształtować naszych relacji przez pryzmat doznanych kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu krzywd, bo wtedy nikomu nie moglibyśmy podać ręki, ani Niemcom, ani Ukraińcom, ani Rosjanom, ani tym bardziej zgniłemu zachodowi. Tymczasem przy okazji imigrantów odżył w prawicowym internecie temat odsieczy wiedeńskiej, serio? Serio ludzie?


    O innych ugrupowaniach szkoda zaś pisać. Lewica czy Nowoczesna (PL) będą kontynuować rolę bezwolnego narzędzia w rękach brukselskich polityków. Niewiadomą jest ewentualne zachowanie w sprawach zagranicznych partii Korwin, bo choć jak tutaj piszę byłbym gotów dobijać deal z Rosją to jednak trzeba pamiętać, że nie może być mowy o żadnej zmianie sojuszy. Z jakiejkolwiek analizy wyłączyć można zarówno PSL jak i inicjatywę Kukiza jako formacje niepoważne.


    Polsce brakuje debaty nad możliwymi kierunkami polityki zagranicznej! Jak ryba wody potrzebujemy otwartej rozmowy, wyłożenia argumentów i chłodnej analizy. To co nam się proponuje w zamian to nic więcej jak dogmatyczne pieniactwo. Nie wiem tylko czy przyczyną tej umysłowej impotencji dziennikarzy i klasy rządzącej jest chciwość czy faktyczne ograniczenia ich możliwości intelektualnych. Zakończę cytatem z ostatniego numeru Nowej Konfederacji "w okres przesileń geopolitycznych i gospodarczych wchodzimy z „państwem istniejącym tylko teoretycznie”: niezdolnym ani do definiowania, ani do realizowania interesu publicznego". Koniec kropka.

Wednesday, September 9, 2015

Syryjscy uchodźcy

   Przyszedł dzień, że strach zaglądać na facebooka, bo nagle okazuje się, że tracisz resztki szacunku do innych ludzi. Na jednym z fanpejdży ponad 2000 lajków dostała grafika, która zrównała falę uchodźców z Bliskiego Wschodu do Polaków na przestrzeni dziejów - to kolejny krok w rodzimej pedagogice wstydu. Wychodzą z nas ciągle kompleksy postkolonialne - nazwane przez naszego byłego ministra "murzyńskością". Zawsze musimy się bić i oskarżać o zło świata, to my zabijaliśmy Żydów, II RP była państwem totalitarnym, nasza wina! Nasza wina! Tymczasem zazwyczaj wychodzi po prostu ignorancja i niewiedza.


    Na grafice zaznaczeni są ci, którzy uciekali w wyniku zaborów, wojen napoleońskich czy po powstaniach XIX wiecznych. Wystarczy wziąć do ręki książki od historii. 200 lat temu pojęcie narodu dopiero raczkowało, a Polakiem to się mógł czuć pan co miał gospodarstwo wielkości powiatu, chłop co u niego w polu tyrał miał to gdzieś jak go nazwą, a ten chłop stanowił lwią część całej ludności. Po powstaniach nie było exodusu setek tysięcy, tzw. Wielka Emigracja to była głównie inteligencja, a prości ludzie - znacząca większość - dalej żyła rytmem, który wyznaczała natura i praca na roli u swojego pana - tym razem pruskiego junkra czy rosyjskiego bojara. Ucieczki wielu imigrantów za Ocean w okresie do I wojny światowej nie ma nawet sensu brać pod uwagę jako, że USA to w końcu kraj zbudowany przez imigrantów nie tylko z Anglii, wspomnieć tylko Włochów, Irlandczyków czy Chińczyków, przy nich nasza Polonia wygląda bardzo skromnie. Również często przytaczany argument o rodakach w Iranie jest całkowicie chybiony - po pierwsze za całą operacje zapłaciliśmy w wyniku umowy z Londynem, po drugie ZSRR pozbywał się niewygodnej mniejszości w okresie, w którym hitlerowskie wojska gromiły Armię Czerwoną, zaś Wielka Brytania rozpaczliwe potrzebowała rekruta do walk w Afryce Północnej, gdzie osławiony Afrikakorps Erwina Rommla parł ku Suezowi. Ucieczki w okresie komuny to ponownie raczej wyjazdy ludzi lepiej uposażonych, nie zaś fala ludności. Szukając informacji natrafiłem na liczbę 1 miliona w ciągu 40 lat PRL, przy czym trzeba wziąć sobie poprawkę, gdyż w gorącym okresie 1968 uciekali główni Żydzi, zaś duża część tej liczby to uciekinierzy ze Śląska do RFN, którzy Polakami byli na papierze.


    Można się natomiast zgodzić, że upadek PRL i emigracja zarobkowa to w dużej mierze niestety eksport polskiej hołoty, ale ci, którzy mają tak wrażliwe serca na biednych Syryjczyków, nie zastanawiają się, że rodacy wyjeżdżają najczęściej z obszarów o wysokim strukturalnym bezrobociu, gdzie nikt nie pokazywał ludziom nawet jak można lepiej zadbać o swoje życie. Na wsiach wciąż często obecne jest myślenie rodziców "Po co ci curuś te studia, Marek nasz sąsiad ma syna co ma gospodarkę, zostań tutaj". Nie mówiąc o tym skąd ma się wziąć u ludzi, którzy ciężko harują całe życie w fabrykach za 1500 złotych żeby mieć co do garnka włożyć, wrażliwość na problemy dla nich tak abstrakcyjne jak bezdomne psy w Kosowie czy Syryjczycy, którzy na dworcach chodzą ze smartfonami i zaraz dostaną w Niemczech zasiłek wielkości ich kilku wypłat. Częsta u lewicy wrażliwość obowiązuje tylko inne gatunki (zwierzęta), bądź inne narodowości (Palestyńczycy, Tybetańczycy), a u nas tylko "zawistne polaczki" - innymi słowy "druga strona cebuli". Zamiast gimbopatriotycznego "co złego to nie my", pojawia się naiwne, charakteryzujące się absurdalnym poczuciem wyższości wymieszanej ze wstydem - "co złego to my". Nikt nigdy nie zastanawia się skąd u nas (jak zresztą na całym świecie) ten brak wrażliwości społecznej. Otóż drodzy przyjaciele z lewej strony powiem wam sekretną receptę - jeżeli Polacy będą zarabiać za 8 godzin pracy w fabryce tyle ile zarabialiby za tą samą pracę w Niemczech czy  w Wielkiej Brytani (czyli jakieś 3-4 razy więcej) to nagle by się okazało po kilku latach, że większość Polaków, nie ma nic przeciwko homoseksualistom czy jakimkolwiek mniejszościom,  uchodźcom.


    To może być jednak bardzo ciężkie dla pojęcia przez większość dziennikarzy Natemat.pl czy Wyborczej, bo oni nigdy się z biedą nawet nie zetknęli. Ba! Nawet nie zajmują się prozą dnia codziennego, przecież walcząca z ciemnym klerem Magdalena Środa przyznała sama, że nawet w domu ma kogoś kto sprząta za nią. Jak ktoś kogo stać na zatrudnienie sobie sprzątaczki może moralizować rzeszę Polaków, których nie stać nawet na godziwe przeżycie miesiąca, nie wspominając o luksusach takich jak wakacje raz w roku. Tomasz Lis już wprost atakuje "Wstyd!", oczywiście nawet wśród osób średnio zorientowanych redaktor Newsweeka nie jest uosobieniem rzetelnego dziennikarstwa. Przeciwstawia on "żałosny egoizm i nietolerancje" postawie Niemców, którzy gotowi są przyjąć "prawie milion" uchodźców. Jakim prawem? Jakie kryteria stosuje? Nie mam pojęcia.


    Równie chętnie rozmaici dziennikarze mainstreamowych mediów przypominają o potrzebie europejskiej solidarności, tak więc przypomnijmy jak solidarny był z nami Zachód, nie ma tu sensu odgrzebywanie zaszłości jak Jałta czy Wrzesień 39. Brak baz NATO na terenie naszego kraju, gazociąg po dnie Bałtyku, który minister Sikorski określał "odnowieniem paktu Ribbentrop-Mołotow" (oczywiście nazwał go tak w czasach, gdy jeszcze nie był głową MSZ) i na finał odrzucenie wspólnej polityki energetycznej. Apeluje do wszystkich nie ośmieszajmy się poprzez stosowanie tanich chwytów poniżej pasa mających grać na naszej wrażliwości!


   Zresztą jak wspomniałem wcześniej, ci co najgłośniej krzyczą o potrzebie miłości dla bliźniego z Syrii czy innego zasiedmiogórogrodu, są ostatni żeby jechać teraz na jakąś patologiczną wioskę gdzieś na byłych PGR-ach i zaczynać pracę u podstaw. Bez zbędnej kurtuazji powiem wprost, zajmowanie się bezpańskimi psami czy wrzucanie na facebooku artykułów o różnych "Tybetach" daje na pewno większy poklask w towarzystwie niż pomaganie żyjącym na granicy ubóstwa rodzinom z obskurnych kamienic albo osiedli z wielkiej płyty, a przecież to jest koło nas! Czy tak bardzo spowszedniało nam nasze piekiełko, że będziemy teraz wzorem Bono ratować cały świat?  Mamy tak wiele problemów tutaj u nas na miejscu! Minimum egzystencji to około 1771 zł miesięcznie dla rodziny czteroosobowej, według danych GUS w 2012 roku poniżej tego wskaźnika żyło prawie 7% Polaków. Wyobraźcie sobie to. Tysiak idzie na mieszkanie a za 771 złotych, dla czterech osób, to można jechać co najwyżej na parówkach z biedronki i jajkach 2,7zł za paczkę. Takie zakupy wywołują oczywiście jazgot w internecie, że dlaczego ludzie godzą się na takie traktowanie zwierząt, chów klatkowy itp. Czy wy wolnomyśliciele lewicy wierzycie, że ktoś kupuje takie jedzenie bo mu się tak podoba?


   Kończąc wątek polskiego piekiełka dorzucę jeszcze dwa grosze. W 2012, prawie 2/3 osób w grupie 15-24 lat i nieco ponad 1/3 osób w grupie 25-39 jest zatrudniona na umowach terminowych - bez szans na stabilizacje finansową czy kredyt na mieszkanie. Te same media, które mówią o ksenofobii naszych współobywateli równie chętnie piszą z rozczarowaniem o "roszczeniowej" postawie młodego pokolenia i płaczą nad odrzucaniem przez młodych demokracji. Czy jednak kogokolwiek żyjącego "normalnym" życiem może to dziwić? Ludzie zachodzą w głowę po co nam wybór skoro i tak rządzą ci sami, nie ma żadnej kontroli demokratycznej bo około połowa (wnioskując po najlepszych frekwencjach wyborczych) dawno straciła już zainteresowanie polityką, wielu ludzi informacje czerpie tylko z silnie zideologizowanej telewizji. W moim miasteczku  znaczna obywateli, którzy mogą głosować, ma już ponad 50 lat, bardzo często pracują praktycznie od początku zawodowej kariery w jednym zakładzie i oni nie czują problemu, że nie ma miejsc pracy dla młodych, że większość osób kończących szkołę średnią wyjeżdża. Jest cisza, spokój, nowa droga rowerowa, ładne rondo, więc czemu zmieniać władzę? Przypuszczam, że takie podejście jest obecne również u wielu innych wyborców na terenie całego kraju, a moja niewielka mieścina jest taką małą Polską (niczym Powiśle w "Lalce"Prusa).


    Wracając do wątku uchodźców, ja nie mam nic przeciwko. Uważam, że jakąś - ograniczoną i bank nie narzuconą odgórnie przez Brukselę - ilość uchodźców należy przyjąć. Jeżeli nasze państwo stać na robienie referendum, które i tak z góry było wiadomo, że pójdzie do kosza, a miało tylko przyciągnąć wyborców Kukiza do skompromitowanego byłego prezydenta, za 100 milionów złotych, to stać nas na przyjęcie kilku tysięcy osób. Jednak zanim to zrobimy oczekiwał bym od elity jasnych planów, gdzie ich zamierza przyjąć (nie wyobrażam sobie zrobienia 3-4 gett pod największymi miastami), opracowania szczegółowego planu aktywizacji zawodowej i nauczenia w stopniu komunikatywnym języka.


    Proszę jednak pamiętać, że nawet przyjęcie 2000 uchodźców (choć już teraz po kilku dniach ta liczba wzrosła do 11 tysięcy, a znając UE na pewno jeszcze i tę liczbę będzie próbowała podnieść) nie rozwiąże problemu ksenofobii i nienawiści spowodowanych oderwaniem od rzeczywistości elit (tak polityków jak i sprawujących rząd dusz dziennikarzy) i warunkami życia, które zachęcają raczej do alkoholizmu/ucieczki/samobójstwa niż do aktywnego życia i tworzenia społeczeństwa obywatelskiego. Jeżeli ktoś czeka kilkanaście lat na wyrwanie się z nędzy i znalezienie normalnej pracy, a przyjezdny dostanie to wszystko od ręki to efektem tego może być tylko jeszcze większy wzrost zjawisk patologicznych.


     Warto też by wszyscy tak chętnie zapraszający do nas uchodźców zastanowili się, dlaczego w krajach arabskich nie ma demokracji, dlaczego jeżeli już odbywały się wybory to wygrywały najczęściej partie bliskie islamskim fundamentalistom. Ci, którzy do nas przyjadą, to nie będą fascynaci humanizmu, którzy pod pachą przywiozą ze sobą dzieła Kierkegaarda, Camusa, a na pierwszą wycieczkę w nowym miejscu udadzą się miejscowego muzeum by później gdzieś na mieście zjeść sobie kotleta z soczewicy, a wieczorem pójść nad rzekę doznawać przy browarku ambientów. Lewicujący myśliciele, którzy tak łatwo znajdują w polskim życiu codziennym szowinizm i patriarchalne wpływy powinni zadać sobie pytanie jak wygląda życie kobiet tam na miejscu w Syrii, czy nawet we wspólnotach muzułmańskich w zachodniej Europie.


    Last but not least - byłem w Niemczech i niezależnie czy mówimy o dużym mieście czy wioskach turecka mniejszość (ale i polska) tam żyje bardziej obok rdzennych mieszkańców niż razem z nimi. Brak asymilacji jest poważnym problemem i o ile u nas niechęć do przyjmowania uchodźców wynika - moim zdaniem - z przyczyn materialnych o tyle na zachodzie jest to zwyczajne zmęczenie brakiem postępów w polityce multikulturowej. Bo nastroje ksenofobiczne rosną również tam, gdzie teoretycznie znajduje się światowe centrum tolerancji, gdzie nie ma "polaczkowatej małostkowości".


    Dlatego zanim po raz kolejny wrzucimy zdjęcie dziecka umierającego w podróży do Europy, albo rasistowski komentarz zastanówmy się nad tym wszystkim gruntownie. Bez długofalowej strategii co z uchodźcami zrobić i - ważniejsze - jak rozwiązać konflikt tam na miejscu, wpuszczanie tysięcy Syryjczyków jest nie do przyjęcia jako zwyczajnie pozbawione sensu. Nie zapominajmy jednak, że to też są ludzie i nie róbmy z siebie głupszych niż jesteśmy.